Orężada w proszku a oceny studentów
- Szczegóły
Właśnie otrzymałem zupełnie nowy przedmiot do prowadzenia na uczelni. Byłem więc szczególnie ciekaw pierwszych ocen i opinii od studentów — stąd właśnie pomysł na ten wpis na blogu.
Jeszcze 30 lat temu „orężada w proszku” kojarzyła się wszystkim z dziecięcą ekscytacją. Kupowana w foliowych torebkach, wsypywana do wody lub — o zgrozo! — jedzona na sucho, barwiła język i zęby na czerwono. Dziś to samo wyrażenie może budzić podejrzenia. W dobie walki z dopalaczami i substancjami odurzającymi, „proszek” w kontekście młodzieży może skończyć się nie na języku, ale… na komisariacie.
To samo zjawisko zmiany znaczeń przez pokolenia dotyka również uczelni. Kiedyś wyrażenie „oceny studentów” oznaczało stopnie — z matematyki, informatyki, filozofi czy kultury fizycznej. Były one jednostronnym komunikatem: wykładowca oceniał studenta. Kropka. Dziś „oceny studentów” to często... odwrotność tego, co znaliśmy. To student ocenia wykładowcę. I nie chodzi tu już o ankietę z uśmiechniętymi buźkami jak w sieci fast foodów — chodzi o wielostronicowe formularze satysfakcji, pełne otwartych pytań i komentarzy, które potrafią być brutalnie szczere. A czasem wręcz niesprawiedliwe.
Szklanka do połowy pusta czy pełna?
Niedawno w nawiązaniu do nowego przedmiotu który prowadziłem, otrzymałem ocenę od studenta, który jako „mocną stronę prowadzącego” wskazał:
„Udostępnienie wykładów na platformie zdalnej edukacji.”
Lakoniczne? Być może. Ale przynajmniej pozytywne. Gorzej, gdy dochodzimy do odpowiedzi w stylu:
„Brak kompetencji do prowadzenia zajęć wykładowych: brak zdolności zaangażowania studentów do aktywnego udziału, opowiadania o tematyce niezgodnej z treścią przedmiotu, często mylone fakty i przekazywanie informacji z niesprawdzonych źródeł.”
Albo z grupy anglojęzycznej:
„Dr. Doniec is informal on his regulations of the course, constantly changing rules. He lacks the proper knowledge to handle the subject, constantly saying errors and teaching things wrong.”
Nie są to łatwe słowa do przełknięcia. Nawet jeśli część z nich może mieć jakieś podstawy, forma i ton bywają okrutne. Nauczyciel akademicki nagle staje się produktem, którego jakość mierzy się kliknięciem w „zadowolony / niezadowolony”. Rzadko kto pyta o kontekst. Czy student uczestniczył w zajęciach? Czy się przygotowywał? Czy próbował porozmawiać?
Zdarza się, że ten sam student, który pisze o „braku konsekwencji prowadzącego”, sam deklaruje w ankiecie:
„Proszę podać liczbę opuszczonych przez siebie zajęć: – ”
I zostawia puste miejsce. Ani 0, ani 15. Bo przecież nie chodzi o jego obecność. Tylko o jego opinię.
Ocenianie czy sąd kapturowy?
Ankiety satysfakcji mogą być bardzo cennym narzędziem. Pod warunkiem, że są przemyślane, dobrze skonstruowane i rzetelnie analizowane. Służą przecież poprawie jakości kształcenia, dopasowaniu treści do potrzeb studentów, a czasem — wyciągnięciu bolesnych, ale potrzebnych wniosków. Tyle że coraz częściej służą też... do wylewania żalu, odreagowania frustracji, a czasem wręcz prowokacji.
Czy student, który wpisuje, że wykładowca „broni nieprawdziwych informacji, które sam udostępnił”, naprawdę wierzy, że jego rolą jest tylko weryfikowanie PDF-ów? A może — i tu robi się ciekawie — nie zrozumiał, że jego zadaniem było samodzielne weryfikowanie informacji? I że to nie błąd dydaktyczny, ale strategia dydaktyczna?
Koniec niewinności
Tak jak „orężada w proszku” przestała być tylko dziecinną słodkością, tak i „oceny studentów” przestały być tylko szkolnymi stopniami. Żyjemy w czasach, gdzie komunikacja jest dwustronna, a autorytet nie jest nadawany z góry, tylko musi być stale zdobywany i broniony. To niekoniecznie źle. Ale wymaga dojrzałości po obu stronach — i po stronie wykładowcy, i po stronie studenta.
Bo jeśli oceny stają się narzędziem odwetu lub frustracji, to przypomina to bardziej rewanż niż rozwój.
Na koniec warto przypomnieć, że każdy z nas — student, wykładowca, dziekan, rektor — mógłby się kiedyś znaleźć w sytuacji, w której zostanie oceniony przez kogoś, kto zjadł tylko... jedną łyżeczkę proszku i już wie, że cała oranżada jest „niedobra”.