Stand up naukowy - satyr i trzy gracje
- Szczegóły
Myślałem, że po latach w edukacji i nauce żadne wyzwanie nie zryje mi już beretu ani nie zarwie papy z dachu. A jednak – dwa dni warsztatów z Antonim Syrek-Dąbrowskim pokazały, że stand-up na żywo to nie tylko mikrofon i scena, ale też frontalne zderzenie z własną szczerością i absurdem codzienności. I choć to tylko jeden występ, emocji było jak przy habilitacji… tylko śmieszniej. Oto materiał, który przygotowałem na swój pierwszy występ w życiu. Dlaczego w ogóle zostałem naukowcem? Wierzyłem, że nauka to przestrzeń wielkich idei, odkryć i wieczornych wyjść na dyskusje z... .Ontologia mówi mi, że najlepiej z ideą. Epistemologia, że z hipotezą. A Aksjologia, że wogóle z kimś. A okazało się, że to siedzenie przy kompie, parcie na publikacje i wojny na lematy między profesorami. Wyobraźcie sobie profesorów obrzucających się wzajemnie twierdzeniami. Jeden czasem trafi tak celnie i mocno w twoje ego, że rozpadła ci się godność na kawałeczki, tak że cały czas siedzisz w gabinecie i nie wyjdziesz, dopóki nie napiszesz odpowiednio ciętej riposty. Kim miałem być - Jako pracownik dydaktyczny zakładałem, że będę niósł kaganek oświaty dumnie, wyprostowaną ręką przed siebie – jak olimpijski znicz. Ale z czasem zrozumiałem, że nie niosę go już przed sobą, tylko ciągnę po bruku, błocie i przez studenckie roszczenia i zażalenia. Tego przysłowiowego światła w tunelu nawet nie szukam – bo wiem, że to najpewniej pociąg kolokwiów w sesji poprawkowej. Ale, zrozumiałem już, że największe tragedie akademickie nie dzieją się na sali wykładowej czy operacyjnej, tylko na forum rady wydziału. Kim miałem zostać, kim jestem? Chciałem być inżynierem. Stabilnie, logicznie. Zero emocji, tylko liczby i wyniki. Jak coś nie działa – przelicz jeszcze raz. Inżynier to ktoś, kto nie płacze, tylko aktualizuje dane w tabelkach. Co poszło nie tak? I wszystko grało… dopóki nie doszło do momentu, gdy do słowa „inżynier” trzeba było dopisać drugą część – „biomedyczny”. Bo przecież można było wybrać budownictwo – miałbym swój dom i wibrator do mieszania betonu. Informatyka – miałbym AI i boty do rozmowy. A ja wybrałem człowieka. Z całym jego chaosem hormonalnym, emocjami i skłonnością do paniki. Inżynier biomedyczny to człowiek, który chciał naprawiać świat, ale utknął między stresem, potem i zapaćkanymi żelem wacikami do elektrod. I to bez prawa do znieczulenia. Koledzy po fachu. Mam koleżanki i kolegów inżynierki/ów biomedycznych. Każdy z nich robi coś ważnego. Jeden hoduje grzyby – czasem świadomie. Drugi sprawdza, czy pacjenci stoją prosto. Trzeci projektuje plomby, które błyszczą jak influenserki z Instagramie. Szlachetna profesja. Inżynier biomedyczny to nie ktoś, kto ratuje życie w sensie stricte. To ktoś, kto projektuje nowe typy bandaży, które piękniej wyglądają na zdjęciach nie tylko rentgenowskich. Nasza misja? Sprawić, żeby choroba wyglądała elegancko w statystykach. Puenta – Absurd. Czasem patrzę na doktoranta pochylonego nad ekranem, jak koloruje obrazek, RTG płuca. A potem idzie do domu i zastanawia się: „Czy mój algorytm naprawdę ratuje świat... czy tylko poprawia kontrast wydruku?” Własna praca. Ludzie pytają mnie: „Rafał, czym właściwie zajmuje się inżynier biomedyczny?”. Bo to brzmi tak, jakby Einstein i dr House mieli wspólne dziecko, które poszło na politechnikę zamiast do psychoterapeuty. Premis. Ja wielokrotnie tłumaczę: „Zajmuję się stresem, emocjami, sercem, płucami, czasem rzeczywiście uda się pacjenta postawić na nogi”. Ale nie przez rozmowę, wsparcie, dotyk. Nie. Ja tyko przyklejam elektrody. Na twarz, pierś, kolano, łydkę, ucho. Jak braknie już miejsca na cielę, podnoszę wzrok by spotkać twój wzrok.I widzę, że masz jeszcze powiekę niezaklejoną moją elektrodą, która zaczyna nerwowo drgać. Wtedy pytam: „Czy twój układ nerwowy ma dziś poniedziałek?” Puenta – Sarkazm. Jeśli inżynier biomedyczny byłby lekarzem i zapytalibyście go: „Czy umrę?” – on spojrzałby na wykres i powiedział: „Uuu... to zależy od próbki sygnału. Ale płaskie dane na wykresach prawie zawsze wyglądają... obiecująco w tej materii.” Dalsza puenta. Zajmuję się stresem, bólem i emocjami… przy pomocy kabli, drutów i żeli. Ale nie spodziewajcie się wątku erotycznego, dalej są tylko serwery i AI. To tak jakby dr. Freud przy leczeniu depresji elektrowstrząsami miał jeszcze Wi-Fi i dostęp do grantów naukowych. A jego empatia do pacjenta mieściłaby się w folderze na pulpicie, nazwanym „emotions_final_ver2_definitive_na_pewno”. Stres w stomatologii. Ostatnio zajmuję się oceną stresu w gabinetach stomatologicznych. Wyobraźcie sobie: serce wali, pot leci po plecach, ręce drżą, oddech płytki. Czekasz na swoją kolej. Zaskoczenie. Ale to nie opis pacjenta. To student stomatologii na pierwszym leczeniu kanałowym. Taki stres, że wiertła wypadają. Puenta. Ja natomiast tylko mierzę ich stres, przeliczam na algorytm i publikuję. Im większe ich cierpienie – tym większy mój Impact Factor. Setup – Fantomy i granty. Dostaliśmy grant na fantomy. Nie takie z horrorów – plastikowe głowy bez emocji. Czyli dokładnie jak ludzie z biura rektora, którzy podczas pandemicznej wideokonferencji ogłaszali przejście na zajęcia zdalne. Puenta – Wyolbrzymienie. Studenci ćwiczyli na fantomach kanałowe z takim stresem, jakby robili zabieg teściowej – bez znieczulenia, przed komisją, a wszystko na żywo trasmitowane na TikToku. Tylko fantom nie odpowiadał: „Mój poprzedni dentysta był artystą, pan to… bardziej taka popierdółka.” Moje narzędzia. Zamiast fusów z których wróże, mam elektrody. Zamiast empatii – wykresy. Jestem wróżką XXI wieku. Zakładam ci okulary EOG i widzę, co czujesz, zanim ty zdążysz o tym pomyśleć. Puenta – Odwrócenie. Moje EOG to jak ciocia na weselu, która wie, że coś jest nie tak, zanim cokolwiek powiesz. Tylko że ciocia nie zapisze ostatecznie twojego rytmu serca wyodrębnionego z zapisu EOG do pliku twojego smartfona i wyśle ci zwrotnie na pocieszenie obrazek z bawiącymi się kłebkiem wełny kotkami. Zagrożenie nie tylko na drodze. Według moich badań największym zagrożeniem utraty życia nie tylko na drodze jest alkohol, przeglądanie w czasie jazdy mediów społecznościowych czy kierowcy po siedemdziesiątce. Puenta – Odwrócenie. Największym zagrożeniem na drodze jest pytanie o sens życia. Bo, wtedy zaczynają ci puszczać hamulce, racjonalność, silna wola. I lądujesz w rowie a w najlepszym przypadku w przepaści lodówki, analizując swoje życiowe wybory i trzydaniowy obiad z deserem. |